Ślub – formalność, tradycja czy sakrament?

Przyczynkiem do tego tekstu stały się moje rozmowy z kandydatami do stanu małżeńskiego prowadzone w ramach spotkań przedślubnych oraz dyskusja z jedną Parafianką, która – da Bóg – wkrótce wejdzie na drogę gorączkowych ślubnych przygotowań.

Obserwując sakramentalną uroczystość w cerkwi i drogę przygotowania młodych do tego wydarzenia zadaję sobie pytanie: w jaki sposób ludzie rozumieją dzisiaj ślub? Czym dla nich jest? Formalnością? A może wypełnieniem tradycji czy nawet pełnym duchowego przeżywania mistycznym działaniem Świętego Ducha?

Kiedy młodzi ludzie przychodzą do parafialnej kancelarii zawsze wskazuje im na oczywisty sens ich kroku. Są dorośli i świadomie przychodzą z jakimś zamiarem chociaż nie zawsze potrafią wyjaśnić swoje intencje. Wyjaśniam więc za nich. „Przyszliście jako dorośli, wolni ludzie, którzy świadomie podjęliście decyzję o tym, aby życie przeżyć razem. Być z sobą w szczęściu i w potrzebie. Klamka zapadła, obiecaliście to sobie, zdecydowaliście się na wspólne życie. Teraz przychodzicie z prośbą ażeby Bóg wsparł was i pomógł wam zrealizować wasz plan – aby wam błogosławił i prowadził, ażeby was połączył i otaczał was swoją opieką i wsparciem”. Przyszli nowożeńcy muszą zrozumieć, że to oni podjęli decyzję, to oni chcą ją realizować oraz że to oni sami, dobrowolnie i świadomie chcą ażeby Bóg ich połączył i strzegł ich małżeństwo. To bardzo ważne żebyśmy zrozumieli, że w tej sytuacji Cerkiew niczego nie narzuca a i Bóg do niczego nas nie zmusza. To nasza inicjatywa i nasz krok. Podobnie jak w sakramencie pokajania to człowiek powraca do Boga, to człowiek czyni pierwszy krok a wtedy Bóg wychodzi mu naprzeciw, obejmuje i prowadzi z ojcowską miłością.

Ślub jest tym sakramentem, w którym do Boga nie przychodzi jedna osoba, lecz para. Sakrament dokonuje się nie na skutek decyzji jednej osoby, lecz wspólnej i tożsamej woli dwojga. Decyzja o wkroczeniu na ślubny kobierzec jest więc pierwszym sukcesem młodej pary. Chyba … że … jest to tylko teoria a w praktyce decyzja o ślubie podyktowana jest bardziej przyziemnymi i o wiele mniej uduchowionymi przyczynami.

Jakież to przyczyny? Naiwny strach przed bliźnim, który będzie komentował nasz nieformalny związek, przed Bogiem, który odwróci się od nas, przed rodzicami, którzy nie wspomogą nas kredytem na nowe życie czy wykreślą z listy potencjalnych spadkobierców. Mniej lub bardziej nierozsądne powody musimy jednak zostawić w tyle. Nawet, jeśli któraś z młodych par została sprowokowana taką a nie inną przyczyną do tego żeby wejść w parafialne progi, teraz musi o tej przyczynie zapomnieć. W Cerkwi nie ma dla niej miejsca. Często przywołuję słowa ap. Pawła, który w Liście do Efezjan mówił: „O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości albo chciwości niechaj nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym” (Ef 5, 3). Parafrazując słowa apostoła młodzi muszą pamiętać, że Cerkiew widzi w nich i w każdym ze swoich członków świętego człowieka. Człowieka, który idzie za Chrystusem i stara się usłyszeć Jego głos i wypełnić Jego przykazania. O tym, że świętemu nie godzi się kraść i zabijać, mówić nie trzeba – nie przystoi. Tak również, mówić młodym ludziom, którzy sami, z własnej woli i świadomie przychodzą prosić Boga o pomoc, o tym, że nie powinni zdradzać, kłamać, czy traktować Cerkwi i nabożeństwa jako magicznego wsparcia ich woli – nie godzi się.

A więc nie mówmy o ślubie ze strachu czy z potrzeby bądź wyrafinowania. Mówmy o każdym ślubie tylko tyle, że dokonuje się z miłości i ufności jaką obdarzają siebie młodzi ludzie oraz z wiary przyszłych nowożeńców w to, że zwracając się do Boga z prośbą o dar, będzie on im dany.

W tym kryje się mistycyzm sakramentu małżeństwa. W symbiozie, we współdziałaniu kobiety i mężczyzny oraz Boga, który łączy i błogosławi, wspiera i napełnia nadzieją i ufnością w to, że dla ognia wspólnej miłości nigdy nie zabraknie paliwa.

Piękno sakramentu kryje się w jego kompleksowości. Dzięki przyjęciu sakramentu małżeństwa młoda para uzyskuje Boże błogosławieństwo, staje się nową jednostką. Cerkiew nie zachowuje się przy tym matematycznie logicznie. Cieszy się, że zyskała nową jednostkę – chrześcijańską rodzinę, nie licząc, że dla stworzenia tejże rodziny straciła dwie samodzielne jednostki. Ale Cerkiew nigdy nie była dobra z matematyki. Wystarczy poczytać Ewangelię, aby zrozumieć, że duchowy zysk nie jest ilościowy lecz jakościowy.

Sakrament nie kończy się na połączeniu męża i żony nierozerwalnym związkiem. Dzieje się o wiele więcej. Małżeństwo łączy ludzi dla wzajemnej miłości i wzajemnym wsparciu w drodze ku zbawieniu. Oprócz tego sakrament staje się żarliwą modlitwą o błogosławieństwo i dar potomstwa. Warto pamiętać, że w odróżnieniu od rzymskich Katolików, nasz sakrament w potomstwie nie widzi głównego celu małżeństwa. Małżeństwo ma prowadzić małżonków do zbawienia, ma być dla nich wsparciem i pomocą. Razem jest łatwiej, szczególnie wtedy, kiedy osoba z którą idziemy drogą do Chrystusa nie ucieka w trudnych momentach lecz jest przy nas zawsze – „na dobre i na złe”.

Modlitwa sakramentu małżeństwa nie zapomina również o rodzicach tych, którzy chcą stworzyć nową rodzinę. Modlitwa Cerkwi oddaje ich Bożej opiece za to, że wychowali swoje dzieci i doprowadzili ich do takiego momentu w życiu, kiedy opuszczając własną rodzinę zaczynają się realizować jako kreatorzy nowej rodziny.

Sakrament jest jednak przede wszystkim cudem dokonującym się nad młodą parą. W dobie egoizmu i egocentryzmu modlitwa sakramentu małżeństwa skłania nowożeńców do zrzeczenia się własnej woli i oddania siebie w dyspozycję współmałżonka. „Obrzęd założenia obrączek wskazuje na dobrowolne oddanie władzy nad sobą dla współmałżonka. Oto narzeczony oddaje swoją obrączkę ukochanej. Również narzeczona swoją obrączkę wkłada na palec męża. Jak słyszymy w czytanej tuż przed tym momentem modlitwie, obrączki symbolizują władzę. A więc ty, panie młody oddajesz władzę nad sobą żonie, a ty, młoda panno – pozbywasz się władzy nad sobą przekazując ją w ręce swego wybranka.”

Sakrament małżeństwa nie jest wreszcie jedynie modlitwą, ale wspaniałą lekcją życia dla młodych ludzi. Nie mówi o banałach – o tym, że nie można zdradzać, kłamać i wykorzystywać drugiego człowieka czy czynić zło – o tym, jak pamiętamy „nie przystoi nam mówić”. Modlitwy sakramentu uczą znacznie mądrzejszych rzeczy. Nakładając obrączki uczy jak oddać się we władzę ukochanej osoby. Błogosławiąc i nakładając korony wskazuje, iż celem małżeństwa są korony zbawionych w Królestwie Niebiańskim, do którego małżonkowie powinni razem zmierzać. Czytając nad głowami młodych Ewangelię oraz poprzez wspólny śpiew Modlitwy Pańskiej – sakrament uczy aby młodzi zawsze stanowili jedność w modlitwie. Wspólne picie wina z jednego kielicha uczy, że w małżeństwie nie może istnieć „moje” czy „twoje” a wszystko powinno być „nasze”. Procesja wokół ikony jednoznacznie mówi nowożeńcom – macie być jednym ciałem nie tylko przed Bogiem ale i przed ludźmi.

Czy  więc małżeństwo może być przez nas pojmowane jako formalność czy tradycja? Jeśli jesteśmy przez Cerkiew i Boga traktowani jako dorośli, świadomi i pełni mądrości ludzie nie powinniśmy nigdy wpaść na taki absurdalny pomysł. Nigdy sakrament nie może się stać drugoplanowy i ustąpić pola kamerzyście i fotografom, weselnej imprezie czy prezentom, sukni czy poprawinom. Jeśli Cerkiew tak podkreśla głębię i eschatologiczną, wykraczającą w wieczność konsekwencję naszej decyzji, to czy możemy stawiać ponad to wszystko otoczkę ceremonii.

Jestem przeciwny czynieniu ze ślubu tej „jedynej wyjątkowej nocy”. Nie o noc, nie o dzień, nie o dobę nie o tydzień trwa walka, lecz o całe życie na ziemi i całą wieczność z Bogiem. Jeśli ktoś traktuje sakrament małżeństwa jako inwestycję w ten „szczególny dzień” powiem jedno – bezcelowe. Tyle wyrzeczeń, kosztów, wysiłku dla jednej nocy? Cerkiew czyni to wszystko po to, albowiem ślub wiąże na wieczność i to w wieczności nowożeńcy będą mogli odczuć całą słodycz mistycznej Bożej Łaski którą otrzymali w sakramencie ślubu.

Jestem przeciwny nadmiernej trosce naszych nowożeńców w to, jak będą iść, jak będą ubrani, jak będzie wszystko wyglądało. Taka troska o przyziemne rzeczy może skupić naszą uwagę na wszystkim tym, co widoczne a ukryć przed nami to, co duchowe.

Jestem przeciwny udziwnieniom i udoskonaleniom uroczystości. Karolina i Marek podążając do cerkwi wysiedli ze swojego samochodu daleko przed cerkiewną bramą. Weszli na cerkiewny plac i przeszli do świątyni, aby prosić Boga o wsparcie. Jakże odmiennie wyglądają te śluby, kiedy przepyszna limuzyna wwozi prawie że na cerkiewne schody uroczyście ozdobioną parę, którą bezpośrednio po nabożeństwie odprowadza orszak ryczących pod cerkwią motorów napełniających świątynię zapachem bynajmniej nie kadzidła.

Jestem przeciwny nadmiernemu eksponowaniu zewnętrzności. Drogi brylant/diament/sztuczny kamień zatopiony w złocie nie pozostaje w matematycznej relacji proporcjonalności do głębi uczucia pomiędzy nowożeńcami. Pamiętajcie, że Cerkiew nie jest dobra z matematyki.

Jestem przeciwny ślubom dla rodziców. Młodzi tworzą nową rodzinę i jeszcze za nim pojawią się dzieci mają ukazać swoim postępowaniem, iż są gotowi do przyjęcia odpowiedzialności. Jeśli nie chcą, ażeby Bóg wsparł ich na nowej drodze życia a robią to tylko ze względu na rodziców (fałszywa grzeczność czy strach przed konsekwencjami), sakrament staje się bardzo męczący.

Jestem przeciwny roszczeniowej postawie: „a żeby chór śpiewał tak, a ojczulek bardziej modlitewnie czytał nasze imiona”. Prosząc kogokolwiek o pomoc lepiej nie stawiać warunków. Tym bardziej jeśli prosimy samego Boga. Nie starajmy się uatrakcyjnić modlitwy, która nosi na sobie wieki duchowego doświadczenia. Zanim uznamy coś za nieatrakcyjne – postarajmy się to najpierw zrozumieć.

Jeśli te moje, spisane wieczorową porą, przemyślenia pozwolą wam spojrzeć na sakrament małżeństwa z nieco innej, niedzisiejszej perspektywy – chylę czoła. Jeśli pomogą wam zrozumieć jak ważną decyzję podejmują młodzi ludzie przychodząc do Cerkwi z prośbą o udzielenie im sakramentu – również radość ma wielką będzie.

Wszystkie nasze kroki skierowane ku Bogu powinny być przepełnione wiarą i napędzane nadzieją na pomoc i wsparcie. Przychodząc z takim nastawieniem młodzi uzyskają niewyczerpane źródło łask płynących od samego Boga – łask, które nie ograniczą się do jednego dnia, lecz których „termin przydatności do wykorzystania” jest nieograniczony.

P.S. Podzielę się refleksją – coraz rzadsze są śluby w niedziele, coraz częstsze w piątki. Nie ujmując dla sobotniego dnia, który liturgicznie rozpoczyna się w piątek po 15.00, szkoda, iż Dzień Pański w którym ślubna radość jest jakby czymś najzupełniej naturalnym, traci względem pragmatyzmu. Wiadomo, łatwiej wyspać się i zaplanować powrót w sobotę czy niedzielę, aniżeli tracić jeden czy dwa dni urlopu.


Refleksja numer dwa. Przy coraz bardziej powszechnych kwestiach ślubów wyznaniowo mieszanych. Decyzja o sprawowaniu tego sakramentu w Cerkwi wymaga podwójnie gratulacji i słów uznania. O ile tylko, decyzja traktuje małżeństwo jako sakrament, tj. w zgodzie z tym co powyżej napisałem. W takiej bowiem sytuacji nie mam najmniejszych wątpliwości, iż życie sakramentalne nowej rodziny będzie toczyło się w Cerkwi. Kto bowiem odczuł pełnię łaski Ducha Świętego wspierającego miłość i wzajemną decyzję małżonków, ten nigdy nie będzie chciał od tego źródła odejść.

Komentarze

  1. o. Marku - proponowałabym pociągnąć ten temat jeszcze dalej.
    W rozmowach z duchownymi czy w kazaniach jakie słyszymy w Cerkwi, temat małżeństwa kończy się najczęściej na sakramencie + konieczności wychowywania dzieci w wierze (co jest oczywiste).
    Ale małżeństwo tak naprawdę to dopiero początek prawdziwych problemów i dylematów. Osobiście ciekawi mnie stosunek Cerkwi do problemu, z którym muszą coraz częściej borykać się młode małżeństwa, tj. brakiem potomstwa. Cerkiew z pewnością zna na to pytanie odpowiedź, niemniej jednak trudno jest ją usłyszeć od naszych duchownych, bądź otrzymana odpowiedź nie jest jednoznaczna.
    [Dwa przykłady:
    http://www.cerkiew.pl/index.php?id=pr_odpowiedzi&faq=1963
    http://www.cerkiew.pl/index.php?id=pr_odpowiedzi&faq=738]

    Co w sytuacji, gdy dwoje kochających się ludzi po wykorzystaniu wszystkich możliwych metod zgodnych z nauczaniem Cerkwi stoi przed dylematem - in vitro czy rozstanie w imię szczęścia drugiej osoby? Jakiego wyboru dokonać?
    Wiem, że ojciec nie zajmuje się bezpośrednio bioetyką, ale taki artykuł z pewnością mógłby być pomocny wielu młodym parom.
    Pozdrawiam,
    Maria

    OdpowiedzUsuń
  2. A skąd taki prosty dylemat: albo in-vitro, albo brak dzieci? To uproszczenie wyboru. A może bardziej, szukanie potwierdzenia swojej opinii.
    A co z adopcją? A co z drogą oczekiwania na Bożą pomoc? Przeciwna prostym wyborom Cerkiew tylko delikatnie przypomina, że jeśli komuś na czymś bardzo zależy (zbawienie, przebaczenie, miłość rodzicielska) i o to prosi Boga, ma być cierpliwy, wytrwały i ufny. A my chyba stawiamy Boga przed wyborem: albo mi pomożesz NATYCHMIAST, albo ... Czuje w tym obcą Prawosławiu ideę.
    Tyle. Bioetykiem faktycznie nie jestem. Pozdrawiam o.M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. o.Marku - czy mimo wszystko można liczyć na taki tekst?

      Wiele wierzących [i zaznaczam:] praktykujących par nie wie jakie jest podejście Cerkwi do problemu niepłodności, gdyż otrzymuje wiele niejednoznacznych bądź sprzecznych komunikatów.

      Przykład:

      http://www.cerkiew.pl/index.php?id=pr_odpowiedzi&faq=738

      Jak np. rozumieć słowa J.E. bp. Jerzego, który na pytanie
      "Które metody sztucznego zapłodnienia są dopuszczalne wg Kościoła Prawosławnego?"
      odpowiada:
      "Zgodnie z decyzją komisji biogenetycznej działającej w Grecji tylko te, które się opierają na pomocy medyczno - farmakologicznej. Nie dotyczy to jednak zapłodnienia in vitro."

      Jak należy rozumieć pomoc "medyczno-farmakologiczną" np. w kontekście inseminacji, leczenia hormonalnego, które niejako jest ingerencją w zakres zastrzeżony Bogu?

      Stanowisko dot. in vitro jest tutaj jasno podane. Ale jak je rozumieć, jeżeli na tym samym portalu (http://www.cerkiew.pl/index.php?id=75&tx_ttnews%5Btt_news%5D=11956&cHash=ce9dfa3b3b0f622f3b13974a5548e708) z rozmowy mnichów z monasteru Vatopedi ze specjalistą z zakresu bioetyki – profesorem H. Tristramem Engelhardtem, wynika, że "(...)OJCIEC DUCHOWNY MOŻE ZEZWOLIĆ NA DOKONANIE SZTUCZNEGO ZAPŁODNIENIA(...)"?

      Ojcze - my nie chcemy iść na "łatwiznę", która tak na prawdę łatwizną nie jest (o czym wiedzą wszystkie osoby, które borykają się z brakiem potomstwa). Każda decyzja dotycząca leczenia, adopcji etc. niesie za sobą bardzo poważne konsekwencje.
      Czy nie warto Ojca zdaniem jednak pomóc ludziom przy rozwiązywaniu ich nie prostych dylematów, choćby tekstem na ten temat?

      ps. o dziecko staramy się z mężem od bardzo długiego czasu. nie potrzebujemy rozwiązań natychmiastowych, tylko skutecznych i nie budzących moralnych wątpliwości. stąd ww. pytania.
      Pozdrawiam,
      Maria

      Usuń
    3. Przepraszam za milczenie i brak odpowiedzi.
      Nie czuję się kompetentny do poważnej odpowiedzi na Pani pytania. Zagadnienia bioetyczne nie mogą opierać się na fundamencie biblijnym, bez znajomości współczesnej terminologii medycznej. Stąd moim zdaniem pojawił się cytowany przez Panią komentarz ojców z Vatopedi.

      Głos Cerkwi jest dla mnie jednoznaczny. Współczesne in-vitro nie unika problematycznego niszczenia zarodków. Realna pomoc jest więc obarczona negatywnym skutkiem ubocznym. Tego, zdaniem prawosławnych bioetyków musimy unikać.

      Generalnie odsyłam do ojców Henryka Paprockiego i Artura Aleksiejuka. Szczególnie ten drugi poświęcił się kwestiom bioetycznym i z pewnością pomoże. Tutaj adres jego strony: http://www.ksiadzartur.pl/.

      Pozdrawiam

      o. M.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Karteczka

Sobota Dusz

Bożonarodzeniowe fakty i mity