Współczuję

Wielka Sobota w Kościele rzymskokatolickim, u nas zaledwie za tydzień. W TV Trwam słowno-muzyczne refleksje o męce Pańskiej. Transmisja ze świątyni. Niechcący przysiadłem, wsłuchałem się. Czytania ewangeliczne? Nie to opowiadanie o męce zbudowane na zasadzie wierzącego obserwatora. Kolejne stacje przerwane utworami muzycznymi. Słowa piosenki refleksyjne, przynajmniej tak mi się wydaje. Za to muzyka zdecydowanie pogodniejsza. Jakiś klarnecik, skrzypki, perkusja. Rozstawili się w prezbiterium, twarzą do słuchaczy, grają.

Oczywiście mógłbym powiedzieć, że nie podoba mi się to. Że to nie miejsce, nie czas. Godność Stołu Ofiarnego i miejsca spotkania człowieka z Bogiem nie da się zestroić z perkusistą osłonionym w celu wyciszenia przenośnym studio z pleksi.


Ale ogarnęła mnie zupełnie inna myśl. Uczucie współczucia. Ale nie takiego ortodoksyjnego, które niejako wywyższa to co Prawosławne (chociaż wciąż wydaje mi się bardzo naturalne). To inne współczucie. Tego, jak bardzo brakuje w tym wszystkim odniesienia nie do "pasji", nie do "obrzędów", nie do "tradycji", nie do "rytu", ale przede wszystkim do czysto ludzkich mechanizmów zachowań.

Nasz Bóg umiera na Krzyżu. Nie w wyniku pomyłki. Nie staje się to ze względu na "tamtych" Żydów, czy "tych złych". Krzyż, śmierć, pogrzeb w skalnym grobie to konsekwencja życia każdego z nas, naszych grzechów. To przez nas te wszystkie wydarzenia. Wielka Sobota, dzień w którym Bóg przebywa w Szeolu, jako Bogoczłowiek umarły, jako Bóg niezniszczalny, ale to przecież dzień, w którym przez nas, Boga z nami nie ma. Jest w grobie.

Współczuje więc tego rozbratu naturalnego odczucia pustki i przygnębienia, może wstydu, może żalu, może wdzięczności, z tym co wyraża w te dni współczesna duchowość łacińska. Współczuję, że w dniu zadumy i czasu, w którym Bóg chociaż nieobecny powinien być nam bardzo bliski, to Kościół ukazuje to w tak zagłuszający i zniekształcający sposób.

Ktoś powie, to dotarcie do młodych ludzi, lub, że to krok zgodny z duchem czasu. A ja myślę, że w naszym życiu powinny być pewne normalne reakcje, które nie daj Boże, żeby się zmieniały, czy dostosowały.

Jeśli małe dziecko traci z oczu mamę lub tatę, to jego oczy robią się błyskawicznie duże, z niepokojem analizuje przestrzeń poszukując oazy bezpieczeństwa. Nawet jeśli nie zapłakał i chwila "zagubienia" była krótka, to nie potrafi ukryć radości w momencie odnalezienia swych najbliższych. Naturalna reakcja.

Jeśli umiera nam ktoś bliski, również naturalne reakcje biorą górę nad tym co przemyślane, zaplanowane, rozsądne, czy czytelne. Są łzy, wspomnienia, żal. Czasem nawet kłótnia z Panem Bogiem.

A co się dzieje w chwili śmierci naszego Boga? Czy to czego jesteśmy świadkami jest naturalne? Czy w dniu śmierci Chrystusa uczczę to popową melodią i ckliwymi rymami? Czy będę szukał zawiłych historii dla opisania tego co tak naprawdę było bardzo proste? Przecież "za moje grzechy i dla mojego zbawienia..." był i Krzyż i grób i Zmartwychwstanie.

Współczuję tej niekonsekwencji, ale jednocześnie boję się, że i te dni, które przede mną i przed moimi Braćmi w wierze, również mogą zostać zakłócone tym pirackim przekazem. Szczególnie w prawosławnej liturgice dni Wielkiego Tygodnia i Nocy Paschalnej to czas wspólnego przeżywania najprostszych ale i najgłębszych uczuć. Pokajania, miłości, wdzięczności, żalu, wstydu... Co jeśli zastąpią je wszystkie te nasze współczesne idee, cóż jeśli pojawią się oznaki codzienności w tych dniach, które powinny być wydarte z kalendarzy i stać poza czasem? Czy przypadkiem nie będę prosił innych o współczucie dla nas?

W obliczu Bożej Ofiary Odkupienia niech wszystko skupia nas na tych najprostszych i najważniejszych uczuciach.

Niech spowiedź będzie drogą syna marnotrawnego do domu Ojca, a nie kalkulacją plusów i minusów, z uwzględnieniem długości kolejki do duchownego i kalkulacji czasu powrotu do domu.

Niech Krzyż i Całun wynoszony w Wielki Piątek będzie ikoną, która jak okno otworzy mi widok na Górę Golgotę i przelaną tam za mnie Wielką Miłość, a nie punktem na wielkotygodniowej liście "TO DO",

Niech Wielka Sobota czy Noc Paschalna nie stanie się świątynną rewią mody.

Niech śpiew Wielkiego Piątku czy Soboty, który usłyszymy w świątyni, ani na chwilę nie stanie się krzykliwy czy "energizujący", lecz niech melodia koresponduje ze słowami, która tak jasno wskazują na paradoks Bożej kenozy, na absolutną miłość Twórcy do stworzenia.

Niech dni Wielkiego Tygodnia nie będą kulinarnymi zawodami. Mój Bóg umiera na Krzyżu, a mnie trapi dylemat: "Czy wujek Władzio woli kluseczki czy żeberka?", albo "Ilę dań podać dla moich dzieci, które mnie odwiedzą w święta?".

Skoro nikt z Ewangelistów nie opisał porządków i piękna Golgoty, to niech i mój dom nie przystraja się zbytnio na te święte dni. Ja mam się przygotować a nie dywan w dużym pokoju, lub okna czy firanki.

Niech tradycją Wielkiej Soboty nie stanie się wizyta w myjni samochodowej, bo "w brudnym to przecież na święta jechać nie wypada".

Tracąc energię na rzeczy drugorzędne, chcąc nie chcąc możemy sprowokować kogoś do szczerego westchnienia: "Współczuję ci. Twój Bóg umiera za Ciebie a ty się bawisz w kucharza, konferansjera, gospodarza".

Bardzo współczuję jednak dziś dla ludzi tego, że w ten wyjątkowy w Kościele rzymskokatolickim dniu, w miejscu świętego ołtarza, w świątyni stoi zajęta swoim zawodem orkiestra, dmie w trąby, bije w bębny i skupia się na tym tak bardzo, że stawia zasłonę pomiędzy wiernym a Ukrzyżowanym i Pogrzebanym. A przecież w Wielki Piątek zasłona została onegdaj rozerwana.

Swoim Przyjaciołom z Kościoła rzymskokatolickiego życzę tego normalnego, głębokiego, duchowego przeżycia Paschy Chrystusa, który od śmierci do życia przeszedł Sam i przeprowadzi tą drogą wszystkich, którzy z wiarą i miłością kroczą Jego śladami.

Komentarze

  1. Ośmielę się zaryzykować tezę, że głównym problemem "współczesnej łacińskiej duchowości" jest to, że takiej nie ma. Kościół rzymskokatolicki od dłuższego czasu zmaga się z kryzysem własnej tożsamości. Jak gdyby miał świadomość, że przez wieki ulegał różnym zmianom i zatracił coś ważnego, coś swojego, – ale ten brak chyba uwiera, bo stara się zapełnić go najróżniejszymi duchowościami, treściami i sposobami bycia. Nierzadko przeciwstawnych sobie. Nierzadko podążając za modą. Nierzadko w myśl zasady "credo quia absurdum".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak jest w przypadku Kościoła Prawosławnego, Panie Gaspares? Wystarczy wejść do pierwszej cerkwii z rzędu i zobacyć, że na niedzielnej Liturgii, młodych ludzi jest jak na lekarstwo. I kiedy starsze pokolenie zacznie umierać, cerkwie też mogą zostać puste. Nie chodzi mi tu bynajmniej o to, aby doszukiwać się nowych pomysłów na ewangelizację dla naszej społeczności, ale trzeba jednak zastanowić się gdzie leży problem i przyciągnąć młodych do Cerkwi.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Karteczka

Sobota Dusz

Bożonarodzeniowe fakty i mity