Uczestnictwo czy wrażenie
Okres kolędowy tradycyjnie zaowocował rozmowami na temat
liturgicznego języka w Cerkwi. Wśród rozbrzmiewających głosów wyraźnie pojawia
się polaryzacja. Jednoznaczne deklaracje to jednak rzadkość. Wiadomo,
czarno-biały świat to idea, natomiast życie składa się z wielu dodatkowych
odcieni. Może dlatego większość rozmówców nie jest precyzyjnie jednoznaczna i
wśród wielu własnych myśli znajdują również siłę na dyskusję, polemikę albo
wysłuchanie argumentów innych.
Piękno, tradycja, harmonijność, duchowość – brzmią głosy
tych, którzy stoją na straży języka cerkiewno-słowiańskiego. Zrozumienie,
przyjęcie nauczania, świadoma duchowość – szepczą ci, którzy szukają w
modlitwie języka zrozumiałego, który jest opanowany zarówno w stopniu biernym
(słuchanie) jak i czynnym (mowa, pisanie). Kto ma rację? Czy możemy udzielić
jednoznacznej odpowiedzi?
Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem o pięknie i
duchowości języka cerkiewno-słowiańskiego. Poezja świętych Ojców brzmi śpiewnie
i melodycznie. Nabożeństwo łączy sferę śpiewu, obrzędu i języka w spójną
całość. Pytanie, czy w taki sam sposób nie łączą się w piękną całość
nabożeństwa sprawowane w lokalnych Cerkwiach w innych językach: angielskim,
francuskim, hiszpańskim, fińskim, czy polskim? Czy inne Cerkwie, które swym
wiernym głoszą Chrystusa w sposób zrozumiały coś utraciły? Czegoś się wyrzekły?
Czy może docierają do swych wiernych najkrótszą i najbardziej bezpośrednią
drogą?
Wspomnijmy o ewangelicznej historii, kiedy Jezus Chrystus
uzdrawia w szabat. W zapisanej na kartach Ewangelii dyskusji zadaje On
retoryczne pytanie: czy można odmówić pomocy komuś kto jej tu i teraz
potrzebuje?
Wracając do wątku językowego, warto przytoczyć tu wniosek
płynący z ewangelicznej historii – Cerkiew musi troszczyć się o każdego i do
każdego podejść „tu i teraz”, najkrótszą i najprostszą drogą, aby wszystkich
doprowadzić do Zbawcy i Dawcy Życia. Przez pryzmat słów Chrystusa spróbujmy pomóc
tym, którzy języka cerkiewno-słowiańskiego nie rozumieją.
Często słyszymy opinię, że język słowiański (w jego cerkiewnej, aktualnej wersji), to nasz skarb i dziedzictwo, którego nie możemy
utracić. Odpowiedzią na takie stwierdzenie może być kolejne retoryczne pytanie:
czy skarbem naszym nie jest to co nam przekazał Zbawiciel? Przecież Ewangelia
to w tłumaczeniu Dobra Nowina. On ją nam głosi! Raduje, pociesza, daje
nadzieję, ale i prowadzi przez zakamarki i meandry życia tutaj i teraz. Czy
mogę Ewangelię nazwać moim skarbem, mieć ją, tulić, czcić i całować, bez jej
otwierania, czytania i słuchania? Bez poznania jej treści, a przede wszystkim
bez wypełniania jej treści? Skarbem jest i język i dziedzictwo historii, i
obyczaje ludowe, słowiańskie, greckie i wszystkie inne, które składają się na
naszą wspólnotowość, ale skarbem jest przede wszystkim to, co nam zostawił
Zbawiciel – Święta Eucharystia i Ewangelia – Jego zbawienne słowa.
Tutaj dochodzimy do kluczowej dzisiaj kwestii. Czym jest dla
nas wspólna modlitwa, czym jest dla nas nabożeństwo Cerkwi: uczestnictwem czy
wrażeniem? Czy mam wyjść pocieszony słowami Chrystusa, skarcony wspomnieniem o
moich grzechach i o nieuniknionej zapłacie na Sądzie Ostatecznym, czy może
raczej napełniony pozytywnym wrażeniem, które wywarł na mnie harmonijny
polifoniczny śpiew dobrze zestrojony z głosem duchownego. Co przyniesie większy
pożytek? Trwanie na wspólnej modlitwie, z której rozumiemy niewiele, i przez to
mamy czas na składanie Bogu własnych deklaracji, wygłaszanie własnych próśb,
wspominanie własnych intencji, czy wspólne przeżycie kierowanych do nas słów.
A może po prostu wystarczy się nauczyć tego starego, pięknego języka? A może nawet nie musimy go się uczyć a może jedynie rozumieć sercem? Cóż, spróbujmy przeczytać następującą sekwencję:
Oczywiście serce nam pomaga w przyswojeniu wszystkich
znaków, słów, fraz. A może jednak nie? Może nie powinniśmy iść drogą na skróty
i wyłapywać pojedynczych, znajomych słów, a przyjąć w całości treść Bożego
nauczania.
To jak brzmiało to zdanie z akapitu powyżej? Weryfikująca
odpowiedź padnie później. Zresztą, pewnie i tak jest mało potrzebna tym, którzy
liczą jedynie na duchowe wrażenie. A może jednak wrażenie nie jest celem
naszych wspólnych nabożeństw? Może człowiek ma zostać uskrzydlony nie przez
śpiew, kapłana, rytm, harmonię i ład, a przez treść? Cóż, odpowiedź możemy
odnaleźć na każdej liturgii, w czasie której słyszymy słowa kapłana:
Prawda, że te słowa wyjaśniają wiele? Oczywiście wszyscy
jesteśmy je w stanie przeczytać, nawet nasze dzieci, które stoją z nami w
świątyni. A słowa te głoszą:
Niech się napełnią usta nasze wielbieniem Ciebie, Panie, abyśmy śpiewali chwałę Twoją. Pozwoliłeś nam bowiem uczestniczyć w Twoich świętych, Bożych, nieśmiertelnych i życiodajnych Tajemnicach.
A więc mamy wielbić Boga, wyśpiewywać Jego
chwałę, czyli głosić Boga wszystkim, całemu światu. Czy jednak przypadkiem,
przy braku umiejętności językowych nasze wychwalanie nie staje się zwykłym
mormurando (tj. mruczeniem)? No i dlaczego powinniśmy, zdaniem św. Jana
Chryzostoma dziękować za uczestnictwo w Tajemnicach, czyli przyjęcie Ciała i
Krwi Chrystusa? Przecież ważne jest przede wszystkim wrażenie, z którym
opuścimy cerkiew. A może jednak nie?
PS. #1 Pierwszy przywołany tekst z Liturgii św. Jana
Chryzostoma to wezwanie diakona:
Za tę świątynię i tych, którzy z wiarą, pobożną uwagą i bojaźnią Bożą wchodzą do niej, do Pana módlmy się.
PS. #2 Celem tekstu nie jest udzielenie jednoznacznej
odpowiedzi a wezwanie do dyskusji, rozmyślań nad naszą wspólnotą i naszą
przyszłością. Inspiracją do skreślenia tych słów stały się obserwacje
najmłodszych parafian, które po wieku niemowlęco-dziecinnym, w czasie gimnazjum
(lub wcześniej) przestają przychodzić do Cerkwi. W tym czasie nie znajdują one
w naszym pięknym i mądrym nabożeństwie odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Ich
odejście od Cerkwi to grzech, za który wszyscy jesteśmy odpowiedzialni.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDzień dobry.
OdpowiedzUsuńOdpowiadając na wezwanie do dyskusji podzielę się swoimi wnioskowaniami. Do rozważań natchnęła mnie rozmowa z osobami bardzo zaangażowanymi w działalność bractwa św. św. Cyryla i Metodego.
Zastanówcie się proszę, które wnioskowanie jest dla Was (szanownych gości bloga o. Marka) bliższe?
1. Dziełem i dziedzictwem św. św. Cyryla i Metodego jest wprowadzenie do cerkwi języka cerkiewnosłowiańskiego. Ten język jest jedynym świętym językiem cerkwi dla Słowian, ten język należy pielęgnować. Wprowadzanie języka polskiego jest zatem gwałtem na dziedzictwie św. św. Cyryla i Metodego.
2. Dziełem i dziedzictwem św. św. Cyryla i Metodego jest wprowadzenie języka zrozumiałego dla osób nieposługujących się greką. Św. ojcowie sołuńscy nie wymagali od Słowian nauczenia się języka greckiego. Gdyby ówcześni Słowianie posługiwali się językiem bengalskim, dzisiaj mielibyśmy zapewne w podlaskich cerkwiach język bengalski. kontynuacją dzieła św. św. Cyryla i Metodego w dzisiejszej rzeczywistości jest zatem wprowadzanie do cerkwi języków, którymi ludzie posługują się na co dzień. Natomiast gwałtem na dziedzictwie św. św. Cyryla i Metodego jest blokowanie i krytyka wprowadzania języka polskiego, białoruskiego czy ukraińskiego do cerkwi.
Oczywiście to nie jedyne wnioskowania jaki można w tym temacie przeprowadzić. Chętnie przeczytam inne propozycje.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Z miłością w Chrystusie,
Bogdan
Otóż to! Sprzeniewierzamy się Świętym Sołuńskim!
OdpowiedzUsuńA ponadto:
1. gdy mój znajomy batiuszka z Tbilisi dowiedział się, że słowiańska liturgia dla wielu Polaków jest niezrozumiała, a mimo to w zasadzie powszechna, był w szoku.
2. Mój zięć, Rumun, nie chodzi w Polsce do cerkwi bo nic nie rozumie, choć rozumie po polsku.
3. Ja też nie znam słowiańskiego jako konwertyta, a za stary już jestem by się go uczyć. Po setnej liturgii zrozumiałem wszystko. Ale co z innymi rzadszymi nabożeństwami?! Samo stanie, trwanie, uczestnictwo, to za mało. Nabożeństwa prawosławne są zbyt ważne, by móc sobie pozwolić na bierne uczestnictwo i nierozumienie - to bezsens.